« Powrót do poprzedniej strony

Hal...loJack?

Od ponad roku w Polsce działa system śledzenia pojazdów LoJack. Niektórzy mylą go z GPS-em, który zdążył już na swój sposób zadomowić się w kraju. LoJack i GPS to nie to samo.

GPS zadziała, gdy nasz pojazd prze­mieści się nawet na niewielki dystans bez naszej wiedzy. Spowoduje to włączenie namierzania przez stację monitorującą. Trasa pokonywana przez auto jest reje­strowana. Jeśli nasze auto zostanie zapakowane do ekranowanego kontenera, system śledzenia poda jego ostatnią pozycję. Zresztą nawet z ekranowanej paki jakieś fale będą się wydostawać.

I GPS i LoJack najczęściej stosowane są przez właścicieli samochodów ciężarowych przewożących drogie ładunki. To zwiększa bezpieczeństwo towarów, stanowiących łakomy kąsek dla grup przestępczych.

Jako że o GPS-ie pisze się i mówi sporo, czas na system, który zdobywa zwolenników również na Śląsku - system lokalizacji i odzyskiwania skradzionych pojazdów LoJack.

Jak (odpukać) korzystać?

W momencie stwierdzenia kradzieży pojazdu jego właściciel zawiadamia o tym telefonicznie centrum operacyjne systemu oraz policję. Centrum systemu, za pomocą ogólnopolskiej sieci stacji nadawczo-odbiorczych, zdalnie uruchamia wcześniej zamontowany moduł w skradzionym pojeździe. Ten emituje krótkie zakodowane sygnały. Dzięki tym impulsom układy śledzące w samochodach, samolotach i śmigłowcach poszukujących, a także w policyjnych radiowozach, mogą jednoznacznie zlokalizować pojazd, niezależnie od miejsca jego ukrycia.

To w największym skrócie, a jak precyzyjnie?

Funkcjonowanie systemu polega na lokalizowaniu nadajnika radiowego, ukrytego w skradzionym pojeździe, za pomocą tzw. komputera śledzącego, umieszczonego w samochodzie poszukującym, samolocie lub śmigłowcu albo też policyjnym radiowozie. Sygnał z nadajnika, zwanego modułem LoJack, jest odbierany bezpośrednio przez kom­puter, bez udziału centrów operacyjnych, satelitów lub specjalnych map. Poszukujący na specjalnym ekranie widzą strzałkę, wskazującą kierunek, z którego odbierane są impulsy radiowe. Otrzymują też informację o odległości od poszukiwanego pojazdu i - przypisany temu pojazdowi - indywidualny kod rozpoznawczy. Układ, wg zapewnień jego dysponentów, jest bardzo precyzyjny. Z przeprowadzonego testu wynika, że pozwala znaleźć i zidentyfikować skradziony samochód nawet wtedy, gdy jest zaparkowany w szeregu innych, identycznej marki, barwy, odmiany itd. Gdy poszukujący znajdą się w pobliżu skradzionego auta, wskaźnik na monitorze skieruje się na właściwy pojazd. Użytkownicy twierdzą, że dla systemu nie ma znaczenia, czy auto jest schowane w garażu (podziemnym, murowanym), czy w krętych uliczkach między wysokimi domami. Podobno nie można też zastosować takiego ekranu, przez który nie przenikają fale radiowe. Odpowiednia ich częstotliwość ma zapewnić skuteczność w każdych warunkach.

Nawet właściciel nie wie, gdzie jest moduł

Według amerykańskich pomysłodawców systemu to, co w nim najważniejsze, opiera się na tzw. aspekcie psychologicznym. Jego twórcy wyszli z założenia, że im mniej informacji, tym lepiej dla poszukującego swej własności. Miejsce montażu modułu, emitującego w razie potrzeby impulsy radiowe, jest ściśle strzeżoną tajemnicą. Nawet właściciel pojazdu nie zna miejsca jego ukrycia. To rodzi konieczność zaufania firmie montującej urządzenie.

- Jak mam zapłacić za coś, czego nie widzę i w dodatku nie mogę, nie wolno mi zobaczyć? - może zapytać potencjalny użytkownik systemu, który oprócz kosztów montażu musi ponieść też te związane z miesięcznym abonamentem (montaż - ok. 2 tys. zl, abonament - ok. 1 tys. zł rocznie). Są na szczęście dokumenty, certyfikaty, gwarancje - o zaufanie w takiej sytuacji jest dużo łatwiej. Sam moduł nadajnika, do momentu oficjalnego zgłoszenia kradzieży przez uprawnioną do tego osobę (właściciel auta też ma swój sposób identyfikacji w systemie, aby uniknąć fałszywych alarmów), pozostaje w stanie uśpienia. Dopiero sygnał z centrum systemu uaktywnia go i sprawia, że podejmuje „pracę". Zabezpieczony LoJackiem pojazd niczym tego nie zdradza. Nie ma żadnej nalepki z logo, kontrolki czy najmniejszej diody. Złodziej tak naprawdę nigdy nie może być pewny, czy jest obserwowany czy nie.

Zdążyć w niedługim czasie

W obliczu coraz większej brutalności przestępców, coraz częstszych rozbojów, wymuszania na kierowcach oddania kluczyków i dokumentów, czy nawet porywania ich, można łatwiej ustrzec się przed utratą zdrowia czy życia. Samochód można oddać bandycie z dużą dozą pewności, że i tak znajdzie się po niedługim czasie. Pozostaje mieć nadzieję, że „niedługi czas" okaże się wystarczający, aby rabusie nie zdążyli rozładować tira z LoJackiem, wyładowanego cennymi wyrobami, lub przewieźć ukryte na pace ciężarówki luksusowe auto, którego moduł wzywa, ale już zza wschodniej granicy, gdzie poszukiwania są, hm, mocno utrudnione. Logiczne jest, że nadajnik, jeśli nie zostanie znaleziony, będzie też wzywał pomocy z auta, w którym złodzieje przebiją numery, zmienią dokumenty, przemalują nadwozie, itd. Jest również inny szkopuł. Środowisko złodziejskie także posiada świetnych fachowców, którzy rozgryzali, jak bywało dotąd, .najbardziej skomplikowane systemy. Poza tym bywa, że jednymi z pierwszych nabywców nowych układów antykradzieżowych są właśnie rabusie, zatrudniający za ciężkie pieniądze elektroników, informatyków i innych specjalistów. Nie od dziś wiadomo, że idealnego zabezpieczenia nie ma i chyba nie będzie.

Źródło: Gazeta Wyborcza, AUTO-MOTO, Katowice Bielsko-Biała